Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie sponiewierało na starcie. Ps. Fotka zakoszona z galerii Speca :) |
Ale skoro padło hasło, że jedziemy, to zwlokłem się w łóżeczka, wrzuciłem sprzęt do autka i w drogę. Oczywiście wszystko co możliwe miałem rozładowane bo.... wcześniej nie chciało mi się sprawdzić, więc ładuje co się da. Zbiórkę jak zwykle mamy przed Niebylcem i stamtąd zgarnia mnie Jarek z Piotrusiem. Docelowo jedziemy na Mszanę ale po drodze wstępujemy na Działy. Chłopaki już latają, jedni wyżej inni niżej ale latają w lewo i na prawo. Szpeje sie powoli (bo mi sie nie chce) gdy dojeżdża Piach. Był wcześniej już na Mszanie ale podobno tam jest zakitowane i bardzo mocno wieje więc przyjechał tu i marudzi. Sieje defetyzm i w końcu namawia nas na wyjazd na Mszane. Pakujemy sie i już po godzince jesteśmy na miejscu. Na starcie siedzą goście poukrywani za autami bo wieje jak sto ..... a na dodatek pełny zakit. Nawet nie wychodzę z auta (bo mi sie nie chce) . Po paru minutach chłopaki postanawiają jednak ze wrócimy na Działy. Jest dobrze - kolejna godzinka z głowy. Po powrocie na Działy okazuje się ze nikt nie lata bo rozwiało sie na dobre (w porywach daje do 10 m/s) Czekamy, czekamy, czekamy ..........
Nie odzywam sie licząc, że warun minie i pojedziemy do domku bo "latać też mi sie dzisiaj nie chce".
Ale w końcu Piach nie wytrzymuje i startuje. Jest dobrze :) Oczywiście jak zwykle przegapiliśmy troche warun. Szpeje sie kolejny raz a w tym czasie startuje paru pilotów, Lata już Czaban, Piotrek Jarek i kilku innych. Zchodzę dość nisko bo wiatr jakby znowu sie nasilił, podnosze skrzydło i .....momentalnie jade na wstecznym tak, że ledwo łapie mnie Michał (ten co ma tą ładną dziewczynę).
Moja świeżo wyczyszczona uprząż poszła sie .......
Szlak z chmur ciągnął sie na wiele km tak że mozna było spokojnie lecieć pod wiatr. Chyba nawet mnie tam widać :) ps. To też zakosiłem z galerii Speca |
Przed Lutczą muszę go jednak zostawić ponieważ lot pod nim wiedzie wprost w rzeszowski CTR. Problem w tym, że z boku jest zupełnie niebiesko - nie ma nic. Pierwsze chmurki są dość daleko, boje się, że mogą być za daleko. Mijam Lutczę, wychodzę nad nasłonecznione zbocza po jej wschodniej stronie i ciągle jadę w dół. Kominek łapie na zawietrznej. W zasadzie to liczyłem na niego, tam musi sie tam coś oderwać. Znowu wychodzę na 1600 m. Zostawiam nie dokręcony komin bo moje LK pokazuje mi już prawie dolot do domu a jestem pod TMA. Jeszcze tylko siedmiomilowy las i jestem nad domkiem. Zawsze chciałem to zrobić i jakoś nigdy mi sie nie udawało, tak więc jestem uchachany po same pachy :). Odległość co prawda żadna ale...... kolejny cel zaliczony. Mam jeszcze parę stówek wysokości (po drodze coś tam sobie podkręciłem).
Bliżej domu wylądować już się nie dało :). |
Ale po co? Tym bardziej, że widzę na podwórkach sąsiadów :). Jak polecę dalej to skąd będą wiedzieli ze to ja? Cały lansik pójdzie się paść. :)
Kilka efektownych kółeczek w spiralce i podchodzę do lądowania. Siadam przy samym ogrodzeniu tak, że skrzydełko przelatuje mi przez płot. I tak kurna właśnie chciałem!!! Taki typ przelotów najbardziej mi sie podoba jak nie trzeba się nigdzie zwozić a za to można wypić browarka i kawusie na własnych śmieciach. Napisałbym coś jeszcze ale "już mi się nie chce" :)
ps. Piachu - też cię lubię :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz