W ubiegłym roku zmieniłem Summita Xc na Cayenne 4. Po co? Tak naprawdę to nie wiem bo jakoś nie przełożyło się to od razu na wyniki mojego latania. Jednak po roku i wylataniu iluś tam godzin, lata mi się na nim coraz lepiej, jakoś nabieram do niego zaufania a ono odpłaca całkiem przyzwoitym zachowaniem zarówno w kominie jak na przeskoku.
W tym sezonie spędziliśmy do połowy lipca razem nieco ponad 20 godzin a to bardzo mało nawet jak na rekreacyjne sobotnio-niedzielne latanie.
Dlatego też pełen obaw pakowałem się na zaplanowane kilka miesięcy wcześniej Paralotniowe Mistrzostwa Polski do Macedonii.
Tym razem znów ruszyliśmy w doborowym timowym składzie 9 osób. Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę ze nie uda się nam podjąć równorzędnej rywalizacji z najlepszymi pilotami ale celem jest po prostu fajne polatanie, podpatrywanie najlepszych, nauka, nauka, i jeszcze raz nauka. A Krusevo ze swoim położeniem jest do tego miejscem chyba idealnym. Różnorodność terenu pozwala na latanie typowo "górskie" jak i na latanie "po płaskim".
Ja i Misiu przed hotelem :) Przewiozłem go bo znowu sobie poleciał bez kasy i dokumentów. |
DZIEŃ I
Prezes w pozycji czapli |
Zabezpieczenie medyczne - całkiem miłe, sprawdziłem organoleptycznie |
TASK I
Poniedziałek wita nas piękną prawie bezwietrzną pogodą. Zostaje wytyczona 75 km trasa i startujemy. Tradycyjnie staramy się odpalić w miarę wcześnie, by spokojnie wykręcić się i na możliwie jak największej wysokości poczekać na otwarcie okna startowego. Lecę baaaaardzo asekuracyjnie. Kręcę wszystko co napotykam po drodze, moim celem jest bowiem nie wyścig w którym i tak nie mam większych szans a zrobienie mety. Przed pierwszym punktem dogania mnie Wujek, który gdzieś się zaplatał na starcie i teraz zasuwa dołem jak meserszmit. Jestem o wiele wyżej ale dalej się podkręcam a Wujek w tym czasie zalicza punkt pierwszy i drugi. :). W końcu też je zaliczam. Teraz przeskok na południe. Są dwie opcje - można lecieć po górach albo na siagę przez dolinę. Ja lecę na klasztor pod Prilepem. Mimo ze przychodzę trochę nisko udaje mi się wykręcić i wracam do gry. Teraz idzie już lepiej, kolejny komin daje mi ponad 3200 wysokości. Zaliczam ostatni punkt i wracam do mety.
Team w prawie pełnym składzie - |
Najlepiej z nas poleciał Wujek, metę zrobił też Tomski z Piachem, Grzesiowi do mety brakło 2 km. Krzysiek z Jarkiem padli po trasie. Kemot z Prezesem startowali chyba drugi raz i nie zaliczono im przelecianych kilometrów. Jak na pierwszy raz jest chyba dobrze.
TASK II
Trasa drugiego tasku to prawie sto kilometrowy łamaniec z przeskokami z jednego końca doliny na drugi. Przed otwarciem okna udaje mi się wykręcić na tyle wysoko że pierwszy punkt robię dość szybko i bez kręcenia. Teraz czeka mnie przeskok na drugą stronę doliny. Do punktu kupa kilometrów, wielcy już odlecieli, pętam się gdzieś z tyłu peletonu i zastanawiam jak lecieć. Przez dolinę bliżej, po górach bezpieczniej. Nie widzę wielkich szans na oblecenie trasy. Po drugim punkcie trzeba z powrotem wrócić na północ doliny i dopiero potem atakować metę, która w każdym tasku była na lotnisku gdzieś w połowie drogi między Prilepem z Kruszewem.
Jest bardzo rześko - kominy nad górami wąskie. Próbuję podkręcić się w okolicach pierwszego punktu ale maks co udaje mi się zrobić to 2500. Przez radio słyszę że spada Tomski - nie widzę go wiem tylko, że paczka otworzyła się prawidłowo i po kilku minutach wszystko jest już w porządku bez strat w sprzęcie. Poprzedniego dnia było gorzej - paczkę rzucał Stefan Vyparina i przy lądowaniu boleśnie potłukł sobie obojczyk co wyeliminowało go z latania w następnych dniach. Paczek do końca zawodów poszło jeszcze kilka.
Ale mam ładne skrzydło :) fot. Karolina |
Lecę podobnie jak w pierwszy dzień na skały i górki na północ od Prilepu. Lepiej czy gorzej ale działały, mijam miasto od zachodu i lecę na górki miedzy podkową a pasmem wysokich gór. To bankowe miejsce na komin - mimo ze dochodzę nisko szybko mam wyjazd na 3200. Zaliczam punkt i wracam z powrotem w to samo miejsce. Oblecenie trasy zaczyna wydawać mi się możliwe. Wracam nad skały w okolicach klasztoru na północ od Prilepu ale zaliczenie ostatniego punktu idzie mi jak po grudzie. Nie mogę się wykręcić, jest już późno, grubo po 17 a do mety jeszcze kawał drogi. Wydaje mi się, że koniec taska ustalono na 18. Jak tak dalej pójdzie to nie zdążę dolecieć. Nie wiem co robić - wysokość na dolot? Co mi z wysokości jak czas mi się skończy. Postanawiam lecieć - wiszę i niewiele mogę zrobić - przed drugim punktem straciłem spida i teraz tylko patrzę i liczę kilometry. Wychodzi mi że nie zdążę - lecę za wolno. Braknie mi minutę czasu. Kurna trzeba mieć pecha - wczoraj brakło 45 m a dziś może braknąć minuty. Na mecie jestem coś około 18.01. Wysokości mam więcej niż mi było potrzeba - szkoda ze spid się urwał. Nie ląduję na mecie - lecę wzdłuż drogi aby zaliczyć kilka kilometrów brakujących do setki :). W biurze zawodów okazuje się ze jednak mam metę!!! Task kończył się nie o 18 a pół godziny póżniej. Mam co świętować :) Drugi dzień i druga meta.
Z teamu przede mną na mecie był Wujek z Piachem przy czym Piachu jak zwykle coś wykombinował (chyba za wcześnie wleciał w cylinder startowy i znowu mu wyzerowali taska). 20 minut po mnie metę zaliczył jeszcze Kemot. Reszta chłopaków siadła na trasie.
TASK III
Wieje z zachodu więc przenosimy się na zachodnie startowisko. Nie lubię go - w ubiegłym roku przywaliłem tam konkretnie na dodatek nie ma gdzie lądować na dole, wszędzie las albo skały. Ale cóż - z wiatrem w plecy Enzo nie wystartuje :)
Szpeimy się. Na starcie tłok, walka zaczyna się już w kolejce :).
Warun taki sobie - bardzo wielu pilotów jest poniżej startu. Czekam na jakiś dobry moment. Z przodu kilka glajtów zaczyna iść w górę - przed
Jeszcze troszkę ci pomiziam i możesz lecieć :) |
Metę zrobili: Wujek jest 15, Tomski 39 i Krzysiek 74.
TASK IV
Znowu to durne zachodnie startowisko.
Task zaczyna się dość dramatycznie zarówno dla mnie jak i dla Wujka któremu przy starcie wypada paczka. (albo to było dzień wczesniej jak coś to sprostujcie). Dostaje jednak pozwolenie przez radio na lądowanie na starcie i powtórny start. Ja natomiast zaraz po starcie łapię kominek z którym pomalutku wspinam się do góry. Po kilku kółkach jestem nad lasem na południe od startu i kiedy próbuję wrócić - okazuje się ze wiatr jest jednak silniejszy niż myslałem. Nie dam rady wrócić - albo wpadnę w drzewa albo muszę błyskawicznie uciekać na zawietrzną. Przeskakuję grań - jestem uratowany ale vario wyje jak oszalałe. Boję się za zaraz skończę latanie w tym dniu. W powietrzu tylko duszenia. Stsaram się jak najszybciej uciec na płaski teren, to jedyna szansa. Poniżej grani na zawietrznym zacienionym stoku nic nie znajdę. Łapię jakieś 0,2 z którym mozolnie dryfuję w kierunku górek na wprost wschodniego startowiska. Jestem jedynym pilotem po tej stronie górki :).
Czekamy na najlepszy moment. Ale zawsze lepiej wystartować wczesniej |
Tu zostawiłem grupę i poleciałem po swojemu |
Na mecie jesteśmy w kolejności:
Tomski jest 51, Wujek 64, Kemot 67, Piachu 74, ja 81 Prezes mimo że był na mecie wcześniej niż ja 84 (dali mi parę punktów za prowadzenie :) hehehe pewnie za początek trasy). Dla bornów był to chyba najlepszy dzień 6 pilotów na 9 to raczej ładny wynik. Raz tylko dwa lata temu udało się nam wszystkim dolecieć w komplecie do mety.
TASK V
Na mecie - tylko Tomka gdzieś wcięło |
Szósty dzień latania z rzędu, jestem już zmęczony.
Dzień zawodów jest dość wyczerpujący. Jedziemy na start około 10. Czekamy średnio do 12 nim ustalona zostanie trasa, później odprawa, wklepywanie punktów i startujemy. Przeważnie z godzinę czekamy w powietrzu na otwarcie wyścigu ale tak jest bezpieczniej. Można się spokojnie wykręcić szczególnie jak noszenia są słabe.Słabe noszenia na starcie to poważny kłopot. Cała wataha lata często w jednym miejscu i można dostać oczopląsu gdy obok nas kręci się setka innych glajtów. Ostatnio nie wytrzymałem i odleciałem z takiego słabego komina na przedpole. Znalazłem sobie "swój" ale wystarczyły dwie trzy zwitki by to stado szerszeni wyczaiło ze idę szybciej do góry i ruszyło w moją stronę. Kurna - gdy zobaczyłem ich byli wszędzie- wyżej niżej, z prawej i lewej i wszyscy zgodnie lecieli w moim kierunku. Albo się trzeba wynieść albo człowieka rozjadą. Pięknie to wygląda ale ......... można się posikać :)
Do hotelu wracamy po zwózce najwcześniej około 17 a często o wiele później. Jestem wówczas tak zmęczony ze nie chce mi się nawet imprezować :) No chyba ze jest powód np. meta to co innego :)
Task ma być krótki około 57 km. Poprzedniego dnia zapomniałem wyłączyć radio i teraz nie mam z czym lecieć. Dobrze ze Wujek miał zapasówkę ale tylko jednozakresową. Start jak zwykle - lecę niedaleko za czołówką i po drugim punkcie dzieli mnie od nich tylko kilka km. Gdy jestem na trawersie mety dolina zacienia się od zachodu. Trudno bedzie tu wrócić wykręcić się i wrócić na metę. Nagle widzę pilotów zakładających klapy i schodzących spiralą w dół. Przez radio dowiaduję się od naszych ze task przerwano z powodu burzy która gdzieś się ponoć buduje (ja nic nie widzę) Mamy 15 minut na wylądowanie. Wciskam spida, zakładam uszy i po kilku minutach jestem na mecie. Ładnie to wygląda - jednocześnie ląduje kilkadziesiąt glajtów.
Zawody dobiegają końca. Moim zdaniem był to najlepszy wyjazd na latanie jaki pamiętam. W ciągu tych kilku dni wylatałem pewnie z 28 godzin przelatując łącznie prawie 350 km trasy.
Klasyfikacja końcowa też jest dla mnie satysfakcjonująca. Jadąc na zawody miałem wylatane zaledwie z 20 parę godzin w tym roku a plan założony na ten wyjazd udało się wykonać w stu procentach.
Najlepiej z teamu wypadł Wujek - w klasyfikacji Mistrzostw Polski wylądował na 18 miejscu, drugi jest Tomski na 23 a ja trzeci 32 miejscu.
Super zabawa, super latanie, super zawody, super organizacja.
Dzięki chłopaki za wyjazd, dzięki Tesia za wsparcie. Ciekawe gdzie następne PPO bo już bym pojechał :)
W klasyfikacji generalnej zawody wygrał Peter Vyparina |
Stan wygrał klasę sport i skrzydło na dodatek :) - serdeczne gratulację |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz