Odwiedzili mnie :)

środa, 7 września 2011

Z Kralovej Holi na Roztoki

1 września, początek roku szkolnego, pierwsze dwa dni w pracy tak mnie zestresowały, że postanowiłem na weekendzie trochę się "odstresować". Jest okazja bo Wujek ogłosił że montuje ekipą na wyjazd dwudniowy gdzieś na Słowację. 
Team w swoim prawie najsilniejszym składzie :)
Nie bardzo mi to pasi, wolałbym pojechać na Skrzyczne, ale w piątek rano przezornie rezerwuje sobie miejsce w ekipie. Tak naprawdę to na początku nikt chyba nie wiedział gdzie jedziemy. I dobrze :). Wieczorem jest decyzja - jedziemy na Kralową Holę. Nie wiem gdzie to jest ale to nic - Wujek wie (a przynajmniej tak mu się zdaje) więc jedziemy. Pobudka o 4 po nieprzespanej z powodów sensacji żołądkowych nocy i w drogę. Jedziemy w składzie: Wujek, Piach, Witek, Grzesiu i ja.


10 euro i mamy wyjazd na sam szczyt - trasa ponad 12 km
Jest super - nie mam już sraczki, a Piach został wywalony z mojego miejsca w aucie, które podstępem usiłował mi zająć. Około 10 jesteśmy na miejscu i u stóp Kralovej czekamy na Stefków z którymi mamy wyjechać na szczyt. Górka znajduje się na terenie parku narodowego i leży w głównym grzbiecie Niżnych Tatr. Słowacy mają tam właśnie zawody i jest to jedyna okazja by legalnie móc tam wyjechać autem. Wkrótce mamy transport - jest Stefan "Chłopaki będzie szuper latanko" Wyjazd trwa, żwirowa droga wije się serpentynami coś około 12 km. Na szczycie widoki zapierające dech w piersiach. 
Wygląda to sto razy lepiej niż z dołu, widać jaka naprawdę jest deniwelacja i jak potężne jest to pasmo. Na startowisku mnóstwo glajciarzy i lotniarzy. 
Jakiś gostek, tak na oko osiemdziesięcioletni wzbudza u moich kolegów  durne  skojarzenia. Nie ma Prezesa to drą łacha ze mnie.   Nikt jednak nie startuje, kilka razy przez start przechodzą "deust devile".   Trzeba poczekać aż terma zacznie normalnie pracować. W końcu, jeszcze przed otwarciem okna startujemy wszyscy. Nie powiem jak to wyglądało bo kurna na łąkę i ćwiczyć pochylenie!!! Widać że Borny nie ze szkoły Grzybka czy Pecia :). Łatwo wykręcamy 2600 co przy wysokości szczytu coś około 2 tys nie jest bardzo trudne. Piach uświadamia nam przez radio, że musimy spier.... bo latamy w TMA Poprad i mamy zgodę tylko do 2500 :). Wujek jak zwykle wyrywa  do przodu. 
Startowisko Kralova Hola
Ja lecę bardzo ostrożnie, terma szczególnie nisko nad granią jest porwana i nieprzyjemna. Północno-zachodni wiatr wiejący górą na zawietrznej pasma daje chyba te turbulencje. W pewnym momencie widzę "spadającego" Witka. Jak się pózniej okazało wychodził sobie z komina na spidzie aby szybciej uciec  spod chmury. Front, przereagowana reakcja i seria klapek  uświadamia mi, że trzeba uważać szczególnie jak jest się nisko. Zastanawiam się co robić - grań ma około 30 km długości, ale schodzi coraz niżej a dość mocny przeciwny wiatr powoduje, że leci się dość wolno.  Po dwóch i pół godzinie lotu mam ledwie dwadzieścia parę km od startu. Jeżeli polecę dalej do przodu może mi braknąć czasu na powrót. Postanawiam wrócić - to co mam powinno wystarczyć na płaski trójkąt za 60 pkt. :) a to mi wystarczy tym bardziej że nie ma z nami Tomka :). Był to jednak chyba błąd. Powrót był prosty - kilometry robione z wiatrem w plecy umykały jak szalone.  Parę kilometrów przed metą kręcę z dwoma szybowcami ostatni komin, nie mają szans :) Zostają na 2500 a ja robię parę kółek i mam już dolot po prostej.  W okolice Kralovej jestem na  wysokości ponad 1000 m nad lądowiskiem  i nie bardzo jest jak ją wytracić bo wszystko nosi. W sumie można by lecieć dalej i rozciągnąć trójkąt ale nie mam włączonych stref, a Stefan ostrzegał, że na wschód lecieć absolutnie nie można z uwagi na CTR.
Po locie - w oddali Kralova Hola
Siadam przy aucie, no może nie tak blisko jak Wujek, ale jak on wyląduje to nie ma ....... we wsi :) - Przepiękny dzień,  przepiękne widoki super latanie no i wreszcie  jest jakiś wynik a nie kolejny zlot. Jest też Grzesiu a po drodze zwijamy Witię i Piacha. Kurcze miałem nadzieję, że on padł na końcu tej grani ale jak wrzucił tracka to się okazało, że pohalsował i wyszło mu to całkiem nieżle :). Jestem zmęczony i jedynym moim marzeniem jest sie wykąpać i iść spać, ale jak,  skoro ledwo weszliśmy do hotelu Piach zalał łazienke?  Chłopaki idą jeszcze na imprez kończącą zawody - ja już nie mam siły. Cóż - starość nie radość.
Dzień drugi - Roztoki
Piachu budzi nas o piątej rano - szybkie śniadanko i w drogę bo mamy kupę kilometrów do przejechania. Na Roztoki jedzie też ekipa z Rzeszowa z Prezesem na czele i Tomski z Amigo.  Mimo, iż sie nie umawialiśmy wszyscy spotykamy się na skrzyżowaniu przed wjazdem w kierunku Lisznej. Korzystając z okazji udaję się ...... wiadomo gdzie i dlatego nie ma mnie na filmie który nakręcił Tomski 


 
Wszyscy zapierdzielają na startowisko jakby sie paliło, cóż z tego jak później uszpejeni leżą jak wory i czekają na jelenia który wystartuje pierwszy. Nawet Wujek rozłożył się na samym końcu i siepaczy.
W końcu odpala Amigo i pokazuje, że da się latać. Chłopaki startują jeden za drugim i po chwili są już wysoko nad granią. Mi skrzydło spada na łep i tracę czas. Boję się że komin już przeszedł. Po starcie
mam noszenie - kręcę natychmiast i po minucie jestem już nad lasem. Komin ucieka w kierunku Jasła, lecę z nim choć powinienem go zostawić bo czuję, że to już końcówka i jak zgubię noszenie to z tej wysokości nie dam rady wrócić na przedpole. Chłopaki są wysoko, parę stówek wyżej. Mozolnie gonię ich i za Jasłem  kręcimy  razem. Oczywiście Wujek kręci odwrotnie niż wszyscy i co chwilę jest na kolizyjnym kursie w stosunku do mnie wypierdzielając mnie na bok. Kurcze - nie mam takich nerwów jak on i potrzebuję trochę intymności w powietrzu. Nie cierpie latania w stadzie, celowo postanawiam przeczekać aż kawałeczek odlecą i to był błąd!!!
Za Jasłem kręcimy już razem - na wprost Smerek i pasmo połonin
Dolina zacieniła się i terma zaczęła siadać - kto poszedł do przodu ten teraz wygrywał. Jest coraz trudniej, na Krzemiennej udaje mi się podkręcić jednak i wracam do gry. W dole widzę Witka jak goni wiewiórki i po pewnym czasie odlatuje w kierunku łąk w dolinie Wetlinki.  W pobliżu kręci się Grzesiu  ale też jakoś bez przekonania. Nie możemy się wyskrobać do góry, robimy wysokość do 1400 i jest po wszystkim a widzę ze ekipa co poszła do przodu ma co najmniej z 400 m więcej. Lecę w kierunku Otrytu, takie pasmo musi nosić, już parę razy tam sie wykręciłem. Z przodu widzę Tomka nad morzem lasu. Z mojej perspektywy wygląda to dramatycznie. Jestem pewien, że nie dojdzie do łąk na których będzie można wylądować, a  drzewowanie na tym odludziu nie wróży nic dobrego. Wszystko jednak kończy się dobrze. Dolatuje do łąki, a parę minut później ląduje obok niego Grzesiek. Przelatuje nad nimi mając pewność, że za chwilę, gdy dojdę do grani Otrytu usłyszę pikanie varia. Ale niestety - grań nie nosi. Zupełnie nie ma wiatru, latam w poprzek grani i nie mam zupełnie nic. Z minuty na minutę tracę cenne metry.  Z przodu drapieżnik kręci jakiegoś bąbla.  Wlatuję nad niego i w momencie jak już zaczynałem łudzić się, że wyjadę z nim do góry "bąbel" se poszedł, jastrząb odleciał a ja topię coraz bardziej. Robi się nieciekawie - grań jest zalesiona, pod nią wśród wysokich drzew płynie sobie San a za nim też za bardzo nie ma gdzie lądować bo wszędzie zielono. W dole na skarpie przy szutrowej drodze widzą auto i machających do mnie ludzi. Najgorsze jest to, że jak tu wyląduje to do cywilizacji mam ładnych parę km. Tu nie ma żadnych dróg poza szutrową stokówką po której chyba i tak nic nie jeżdzi. Podlatuję na wysokości wierzchołków drzew do machających ludzi i krzycząc pytam, czy wezmą mnie jak wyląduje. Odpowiadają, że tak więc, przeskakuję na drugą stronę Sanu (i tak nie miałem innego wyjścia) i pakuję się w jedyną w okolicy maleńką łączkę będącą w moim zasięgu. W tym momencie widzę lecącą na dużej wysokości czerwoną Ra Witka. Gość przeczekał gdzieś kryzys a teraz wykręcił sie i walczy dalej.  Zwijam szybko skrzydło przełażę w butach przez San i mokry do kolan docieram do drogi na której czeka już na mnie ekipa od auta :) Głupi to ma zawsze szczęście.
Nie tylko ja maiłem kłopoty logistyczne - Tomek po przeprawie przez San
Kierowca to młoda dziewczyna (bardzo ładna zresztą - nie mam fotki niestety)  również jak się okazuje latająca na motolotni,  z ciocią i jeszcze jedną panią. (to znaczy lata sama a z ciocią jest  Bieszczadach)  Są przemiłe - podwożą mnie nie tylko do asfaltowej drogi w Rajskim ale postanawiają, że jak przygoda to przygoda i nadkładając ze 20 albo i więcej kilometrów zawożą mnie do Cisnej. Co ja mam takiego, że tak przyciąga dziewczyny???
Jeszcze kilkanaście minut i mam auto które międzyczasie zwozi Amigo z Harcerzem. Okazuje się ze wiele szczęścia mieli też Grzesiu z Tomkiem - po lądowaniu w czarnej dupie też złapali okazję :) Zwozi ich Prezes i wkrótce wszyscy meldujemy się u Maćka na pizzy w Lesku. My byliśmy........ ale Maćka nie było :(
PS. Zdjęcia są autorstwa w większości Tomka i Grzesia a ja je bezczelnie ukradłem