Odwiedzili mnie :)

środa, 10 lipca 2013

2013 Ukrainian Open & Russian Open Cup

 TASK1


Na starcie luz - nie to co w ubiegłym roku
No to zaczynamy - w porównaniu z rokiem poprzednim zawody jakby bardziej "lajtowe", mniej ludzi, a i pogoda chyba lepsza.
Odprawa przed lotami prowadzona po angielsku i tłumaczona na rosyjski przez Klaudię jakby bardzie zrozumiała niż rok temu. W zasadzie wiem wszystko, nic tylko startować i lecieć. Task rozłożony łamańcem po dolinie z trzecim punktem zwrotnym przed Prilepem z pewnością łatwy nie będzie. III odcinek to wiele kilometrów pod wiatr i tu będzie pewnie
 wiele  problemów. Startujemy całą bandą jako jedni z pierwszych i w powietrzu czekamy na otwarcie okna starając się nabrać jak największą wysokość, będąc jednocześnie w miarę blisko cylindra. Ruszamy dużą grupą, po kilku minutach moje skrzydło zostaje coraz bardziej z tyłu.

Chwila zagapienia kosztuje utratę wysokości, jest nieciekawie. Ratuje sie ucieczką w dół zbocza rozpaczliwie szukając noszeń nad samymi wierzchołkami drzew. Jest źle, widzę wokół lądujących pilotów. Wreszcie udaje mi sie wrócić "do gry". W okolicach startu wykręcam komin i już na przyzwoitej wysokości zaliczam następny punkt. Fobia lądowania na bezludziu powoduje, że nie lecę po prostej do następnego punktu ale wracam nad główną drogę i wzdłuż niej przebijam sie do przodu. Tak jak przypuszczałem pod wiatr idzie mi to tragicznie. Walczę jeszcze z godzinę i w końcu w duszeniu siadam przy drodze. W radiu słyszę że na mecie jest już Fiemka - kurcze, nie mogę w to uwierzyć, gość to chyba zrobił pomijając wszystkie punkty :).
Wieczorem podsumowanie wyników. Nikt z nas nie zrobił mety, do której doleciało jedynie 13 pilotów (w tym Fiemka na miejscu 3). Najlepiej poszło Tomskiemu, i Grześkowi. Piach jest 51, Wujek 52 Prezes 57, a ja jestem 73 wyprzedzając o dwa miejsca Petera Vyparinę :), który padł 2 km przede mną. Czyli jakiś sukces jest.  Fiemka przełączył się na rosyjski.



 TASK2
Wybacz Wacek :)
W biurze zawodów dowiadujemy się, że musimy skorygować skład teamu do którego dokooptowaliśmy dzień wcześniej Fiemkę, ponieważ może on liczyć max 5 osób. Oczywiście - trzeba z niego wypierdzielić mnie :) (bo najstarszy i nie może sie bronić) i Fiemkę (bo nie nasz - choć lata najlepiej).
Task drugi to prawie 90 km.
Na odprawie przed starem poznajemy punkty zwrotne drugiego tasku. Trasa liczy prawie 90 km wokół doliny z końcem pod grecką granicą za miastem Bitola. 90 km w swobodnym przelocie to niezły wynik a zrobienie takiej trasy na zawodach po punktach wydaje mi się nierealne.

Jak zwykle startujemy jako jedni z pierwszych.  To trochę błąd, bo na otwarcie okna do wyścigu,  czekamy prawie godzinę w powietrzu szwendając się po okolicy. Przed samym startem lotnym wpadam w duszenie i centralnie nad miastem zjeżdżam do wysokości dachów. Patrzę z dołu na kolejne odlatujące grupy zawodników, nie mogąc się wykręcić.
Start do 2 taska

Wreszcie jakiś niemrawy komin wynosi mnie na wysokość umożliwiającą dalszy lot po grani gór. Znam to miejsce z ubiegłego roku, wiem że na końcu grani jest mega termiczne miejsce. Nie tracę więc czasu na szukanie noszeń ale lecę do przodu by wkrótce trafić na noszenie które wynosi mnie na 3 000 m npm. Widoki jak z kosmosu, widać nawet jeziora obok Ohridu odległe o kilkadziesiąt kilometrów. Szybki przeskok na kolejne pasmo gór i zaliczam kolejny punkt zwrotny. Widzę, że piloci z przodu podzielili się na dwie grupy - pierwsza leci po górach wokół doliny by zaliczyć 3 pkt zwrotny po jej drugiej stronie, inni wybierają bardziej ryzykowną drogę na wprost przez środek doliny nad którą niestety nie ma żadnych chmur. Pytam przez radio o warunki na przeskoku.  Piach zapewnia mnie że mimo braku chmur kominy są i można lecieć na pewniaka (Dzięki Piachu - bez Ciebie wiara w team zupełnie by padła :) ). Lecę z dwoma innymi glajtami jest więc o wiele łatwiej niż samemu. Szybko trafiamy kolejne noszenia z sufitem na 3 200 i 3 400 npm. Bajka - tak można latać. LK zgłasza mi, że dolot do następnego punktu mam na wysokości 2 tys metrów. Zastanawiam się, czy nie zrezygnować z dalszego lotu w zawodach i nie zawrócić w kierunku startu. Wyszedł by mi wówczas śliczny trójkącik FAI. Do mety zostało jeszcze połowa drogi. Ale dokładnie ten odcinek trasy przeleciałem w poniedziałek. Wiem więc mniej więcej gdzie mogę liczyć na noszenia. Bez problemu dolatuję do tzw. podkowy ale tu długo nie mogę znaleźć kolejnego noszenia. Spadam najniżej w czasie całego lotu. Postanawiam jednak czekać w "zerkach" na kolejny komin nie ryzykując lotu bez zapasu wysokości. Trwa to długo, nie jest to taktyka na wyścig, ale moim priorytetem nie jest przecież sie ścigać ale dolecieć jak najdalej. W końcu mam, potężny komin wynosi mnie po raz kolejny na 3 300 m npm :). Jestem prze-szczęśliwy. W zasięgu mam stację benzynową na której w poniedziałek lądowałem. A z niej jest już przecież tylko z 15 km do mety. W okolicach stacji mam 1500 m wysokości. Wokół kilka glajtów mozolnie zdobywających wysokość w ostatnich popołudniowych kominach. Aby dolecieć do mety brakuje mi według moich gepeesów około 600m wysokości. Podkręcam się bardzo mozolnie, wolno, termika już słaba. Wreszcie moja nawigacja pokazuje że powinienem dolecieć do mety z zapasem 200 m. Zostawiam te rachityczne noszenia i obieram kurs na metę. Ku mojemu zdziwieniu wysokość cały czas mi rośnie. Zaczęła oddawać dolina, gdybym o tym wiedział na mecie byłbym z 20 minut wcześniej. Wciskam spida, ale i tak do mety dolatuję mając zapas wysokości z 700 m.



Przez radio słyszę że właśnie wylądował Prezes i że czeka na mnie cały Team - są już wszyscy. Zbijam wysokość jak tylko mogę i podchodzę do lądowanie. Piach czeka już z aparatem by to uwiecznić. Jestem makabrycznie zmęczony i bardzo bardzo szczęśliwy. Zaliczenie mety na zawodach to nie jest bułka z masłem a zaliczenie mety na tak długim tasku to dla mnie realizacja planu na te zawody :) Właściwie to już mogę jechać do domu. Grzesiu Fiema znowy triumfuje  - jest 11 i prowadzi w klasyfikacji SPORT. Najszybciej z nas metę zrobił Tomski - jest 19 w klasyfikacji (prawie 3 godziny lotu), 33 jest Grzesiek (3 godziny 20) 39 Piachu (3 godziny 33) 47 Wujek (3 godziny 40) 53 Prezes (3 godziny 50). Ja melduje się 10 minut później i jestem 62.
Musimy to uczcić i  czcimy. Fiemka przełączył się na rosyjski.


 TASK 3

Trzeci task to znowu łamaniec po dolinie. Odcinek pod wiatr do Prilepu do 4 punktu zwrotnego z góry skazuje na wielkie problemy pilotów latających na skrzydłach sportowych. Jesteśmy o wiele wolniejsi od tych wszystkich wyczynówek typu Enzo i przy wietrze nie mamy wielkich szans. Start jak zwykle robimy grupą i w powietrzu czekamy na otwarcie okna. Tym razem pilnuję by przynajmniej na pierwszy punkt lecieć "w czubie". Wychodzi jednak jak zwykle. Staram sie trzymać razem z chłopakami, chwile lecę z Grześkiem, z Klaudią kręcę ze dwa kominy ale dziewczyna zapierdziela jak rakieta i trudno dotrzymać jej kroku. Zaznaczam komin Prezesowi,  który już w parterze straszył wiewiórki na porastających zbocza sosnach. Wkrótce nasze drogi się rozchodzą - każdy kombinuje sam jak może tym bardziej że jest dość łatwo. Zaliczam po kolei punkty 1, 2, i 3 położony centralnie nad miasteczkiem z cylindrem coś około 400m. Specjalnie tak go wyznaczono, aby mieszkańcy mogli pooglądać sobie nas z bliska :). Wykręcam coś ponad 3 tys m npm i kieruję sie do kolejnego punktu. Jeżeli uda sie go zaliczyć pozostała część trasy powinna pójść łatwo bo z bocznym wiatrem. Początkowo lecę przyzwoicie - wysoko wiatr nie jest bardzo mocny jednak wraz z upływem czasu robi się coraz mocniejszy.
w tym tasku to mete zaliczyłem dwa razy :)
Im bliżej ziemi tym też bardziej wieje. Robi się "Wańka wstańka". Co zyskam podkręcając wysokość tracę wracając pod wiatr. Wujek, który siadł obok głównej drogi zachęca mnie do lądowania obok. Do punktu zostaje mi jednak tak niewiele - może ze dwa kilometry -  przecież mając taką wysokość powinienem dociągnąć. Przez radio Wujek śmieje się, że i tak nie dolece bo...... nie lecę ale stoję w miejscu. Faktycznie - jadę do ziemi jak na spadochronie prawie pionowo. Cóż tak bywa. Składam skrzydło i dołączam do Wujka.  Metę zrobiło 18 pilotów.  Najlepszy z nas Tomski jest 42. Ja jestem 59 przed Piachem, Prezesem i Grześkiem. Fiemka mimo, że padł niedaleko utrzymuje pierwsze miejsce w klasie sport w klasyfikacji generalnej. Jest więc powód by wieczorem przełączyć się na rosyjski :).


Na starcie zawsze towarzyszył nam nasz "Fanklub". Dziewczyny trzymały za nas kciuki i podgrzewały do walki obiecując gruszki na wierzbie po locie :).








Wystarczyło jednak, że odstartowaliśmy, by mały to wszystko daleko w .....
Szwendanie się bez celu po okolicznych miasteczkach było ich ulubioną rozrywką.
Stały punkt dnia to wyjazd  na kawę do miasta odległego o 50 km.




Task 4

Czwarty dzień zawodów to mój piąty dzień latania pod rząd. Jestem już zmęczony i chętnie bym sobie pospał. Jedziemy jednak na start. Wieje chwilami z 8 -10 m/s. Organizatorzy rozkładają jednak task, znowu z jednym punktem daleko no przeciwnym końcu doliny. Prognozy mówią, że ma wiać z północy, będziemy lecieć więc z bocznym wiatrem. Na starcie wieje jak w Kielcach, przy porywach organizator zamyka start i czekamy na moment kiedy będzie można wystartować. Nikt jednak nie kwapi sie do startu. Minuty lecą i nic. Wreszcie kilku śmiałków odpala i pokazuje, że można latać choć nie jest to takie proste. Wreszcie i my decydujemy się że nie ma na co czekać, jak mamy lecieć to teraz albo wcale. Gdy przychodzi moja kolejka organizator przerywa starty - jest zbyt mocno. Czekam kilka minut.

Okno otwarte - chętnych o startu nie widać
Skrzydło targane wiatrem, trzyma mi Gosia i Tesia, która jest bardzo zdenerwowana i chce bym to zwinął i jechał do domu. W końcu mogę startować. Odpalam i lecę ostrożnie na przedpole przygotowany na ewentualne "bomby'.
Skrzydełko doważone jednak  8 kilogramami piasku zebranego na startowisku idzie bardzo ładnie. To jakby inne skrzydło. W powietrzu oprócz mnie jeszcze dwa czy trzy glajty. Kilkanaście sekund po moim starcie organizator znowu zamknął okno. Jest tragicznie - bardzo mocny wiatr powoduje,  że dryfuje na południe tak szybko, że ledwie zdążyłem zaliczyć cylinder startowy.  Ustawiam się tak by dolecieć do pierwszego punktu. Nie ma jednak na to szans. Każda próba podkręcenia komina powoduje, że dryfuje sie bardzo szybko na południe i o przebiciu sie na drugą stronę doliny nie ma nawet co marzyć. Tesia mówi mi przez radio że kilkunastu pilotów zrezygnowało ze startu i zjechało na dół. Słyszę też, że Rosjanie wzywają pomocy. Kogoś poskładało i rzucał paczkę, inny podobno uderzył w zbocze. Nieciekawie. Grzesiu zgłasza, że jest szczęśliwy bo wylądował w jednym kawałku. Dochodzę do wniosku, że dalszy lot nie ma sensu. Nic nie ugram. Chwilami lecę do tyłu. Wybieram łąkę długą chyba na kilometr i siadam. Wieje tak, że nie można poskładać skrzydła. Masakra - tego tasku nie powinno być w ogóle. Podobnie pomyślał też Fiemka, który gdy zobaczył co się dzieje odpuścił i wylądował. I to był błąd na wagę pierwszego miejsca w klasie sport. Task jednak okazał się ważny i Grzesiek spada na 3 miejsce. Bez sensu by o wyniku decydowały przeleciane 2 czy trzy kilometry w takich warunkach. No cóż - nie ma dziś impulsu przełączającego mu mowę na rosyjski bo cieszyć się nie ma z czego :). Mety nikt nie zaliczył, wszyscy padli po drodze.

Podsumowanie;
Zawody to fajna rzecz i nie mam tu na myśli wyścigu, czy bezpośredniej rywalizacji a raczej klimat, możliwość podpatrywania innych, uczenia się.  Można zapytać czego uczą - bo na pierwszy rzut oka może sie wydawać, że niczego. Jednak porównując swój start w roku ubiegłym i teraz widzę ogromną różnicę. Nie mam już stresu jak w pierwszy dzień w poprzednim roku gdy 150 zawodników leciało obok mnie i choć niektórzy i teraz latali jak warzywa (cytat z Piacha) jakoś mi to bardzo nie przeszkadzało. Łatwiej jest mi nawigować po punktach i jakoś to wszystko ogarnąć w powietrzu. No i wreszcie to co dla mnie było chyba najważniejsze to możliwość spotkania fajnych ludzi, przebywanie w towarzystwie kolegów z teamu, wspólne obiadokolacje itp. To klimat którego nie ma gdy spotykamy się "na szybko" na górce.

Na wyjeździe wychodzą na wierzch  prawdziwe charaktery :)
Dodatkowym atutem było towarzystwo naszych dziewczyn, które nie tylko dodawały odpowiedniej oprawy naszym poczynaniom ale również dbały o to byśmy mieli co jeść na śniadanie (kurna chyba przesadziłem z tym podlizywaniem).
Dzięki kobietom (i Wujkowi) takie śniadania to był u nas standard












Team w komplecie

Kruszevo 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz