Macedonia po raz drugi.
Ten rok wyjątkowo nie
sprzyja lataniu, pogoda jak w Anglii, jak nie leje to wieje. Kolejne zaplanowane
weekendy siedze w domu. Koniec czerwca a ja mam ledwie z 20 godzin nalotu i
zaledwie jeden przelot z Roztok godny odnotowania. Kiedy wiec zaistniała szansa
polatania na zawodach w Kruszevie po raz kolejny i na dodatek z błogosławieństwem,
Tesi która jedzie ze mną to nie było sie
nad czym zastanawiać. Skład tez zacny. Jedzie Wujek, Tomski, Grzesiu, Piach z
Prezesem, I paru chłopaków z Cumulusów. Jest fajnie bo zarówno Wujek jak i
Tomski jada z żonami wiec Tesia może nie będzie sie nudzić. Droga jak zwykle przekracza
moje możliwości wytrzymałościowe i gdyby nie to ze z 2 godziny przekimałem na
Wujkowej leżance to pewnie bym nie dojechał. Tym większy szacun dla Piacha i Prezesa
którzy zrobili to na motorach. Pierwszy dzien to oficjalny trening. Na starcie
ktoś krzyczy, ze będzie zwózka po głównych drogach. Srata-tata zapomniaL chyba dodać ze własnym autem. Startujemy jako jedni z
pierwszych. Jak sobie przypomnę jakiego miałem stresa w roku ubiegłym, to widzę
co naprawdę takie zawody uczą. Dziś o wiele więcej widzę, znam lepiej teren, a
z tamtego stresa nie ma nawet śladu. Po starcie chyba sie jednak zagapiłem, bo
chłopaki wykręcili sie szybciej i prą do przodu na Prilep jakby im ktoś cos do dup nawkładał. Nie mam wysokości wiec
mozolnie wykręcam sie i nawet nie próbuje
ich gonic. Jak zwykle zostałem sam i kilometr po kilometrze lecę do przodu w
kierunku Prilepu. Na radiu słyszę tylko że Wujek leci nad jeziorka gdzie psy
gryza po wylądowaniu. Miejsce w sumie nieciekawe bo w przypadku wtopy nie
bardzo jest tam jak dojechać. Wiem, co szykuje. Chce oblecieć Prilep po górkach
i wydziergać jakis ładny trójkąt. Ale nie ma tak łatwo. Może
po godzinie pada tam kończąc dzien. Mi idzie jak krew z nosa. Uleciałem z 10 km i robi sie nieciekawie. Czekam z
zerkach dobre 20 minut. Po chwil dolatuje jakieś Enzo, ale gostek jest niecierpliwy
i po kilku kółkach wybiera własna droge,
szkoda tylko, ze do gleby bo bylo by z kim choc chwile poleciec. Wreszcie mam
podstawe. Daje ostrożnie do przodu. Przez radio słyszę Piacha i kogoś
tam jeszcze że są nad Bitolą. Kurcze, ale harty. Ciekawe czy im sie
przypadkiem miasta nie pomyliły, bo to ze 30 km dalej. Skoro tak, to ja tez
zostawiam na trawersie Prilep i wale na Bitole wzdłuż drogi szybkiego ruchu.
Gdyby udało sie ją zrobić i jeszcze wrócić po górkach do Kruszeva to
byłby ładny locik. Droga z wiatrem idzie bardzo szybko. Praktycznie podkręcam
sie tyko od czasu do czasu a km same uciekają. Cos mi jednak nie gra. Chłopaki,
którzy mieli byc tam, przez radio gadają że są niedaleko startu.
Kurcze, znowu jestem sam. Wariant z powrotem po górkach w takim razie odpada.
Nie bedę sie pchał po miejscach bez dróg
bo kto mnie zwiezie do Tesi na noc? Postanawiam
dolecieć do miasta. Sprawdzam odległość i koryguje plan na dzis :).
Robie 50 km - zawracam w kierunku stacji
benzynowej na skrzyżowaniu dróg przed miastem.
Miejsce to jest
charakterystyczne, bo w ubiegłym roku, tu właśnie były zbiorki z trasy. Wracam
wiec te parę km pod wiatr ignorując napotkane bąble i siadam obok stacji, może będzie zwózka. Na
stacji nie ma jednak nikogo i na zwózkę przyjdzie mi czekać prawie 4 godziny,
bo kurna......
Ala mam czas. W barze
bardzo miły pan próbuje sie ze mną dogadać i ustalić co ma mi podać. Podobno
zna kilka języków ale ze mną wcale mu tak łatwo nie idzie. W końcu pokazuje łyżkę
i widelec, abym sobie wybrał czym chce jeść:). Można? Można. Wybieram łyżkę, i
juz po ludzku, zamawiam piwo i kawę. (to potrafię) a gość przynosi mi super zupkę
z mięskiem (cos jak nasza gulaszowa ale z większa ilością białka). Kurcze kończy
mi sie wena na pisanie a Wujka jak nie ma tak nie ma - maja w du....e kolegę. I
to ma byc Team??? Chyba sobie zamówię jeszcze jedno Skopsko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz