Odwiedzili mnie :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Macedonia 2013



Macedonia po raz drugi.
Ten rok wyjątkowo nie sprzyja lataniu, pogoda jak w Anglii,  jak nie leje to wieje. Kolejne zaplanowane weekendy siedze w domu. Koniec czerwca a ja mam ledwie z 20 godzin nalotu i zaledwie jeden przelot z Roztok godny odnotowania. Kiedy wiec zaistniała szansa polatania na zawodach w Kruszevie po raz kolejny i na dodatek z błogosławieństwem,  Tesi która jedzie ze mną to nie było sie nad czym zastanawiać. Skład tez zacny. Jedzie Wujek, Tomski, Grzesiu, Piach z Prezesem, I paru chłopaków z Cumulusów. Jest fajnie bo zarówno Wujek jak i Tomski jada z żonami wiec Tesia może nie będzie sie nudzić. Droga jak zwykle przekracza moje możliwości wytrzymałościowe  i  gdyby nie to ze z 2 godziny przekimałem na Wujkowej leżance to pewnie bym nie dojechał. Tym większy szacun dla Piacha i Prezesa którzy zrobili to na motorach. Pierwszy dzien to oficjalny trening. Na starcie ktoś krzyczy, ze będzie zwózka po głównych drogach.  Srata-tata  zapomniaL chyba dodać  ze własnym autem. Startujemy jako jedni z pierwszych. Jak  sobie przypomnę  jakiego miałem stresa w roku ubiegłym, to widzę co naprawdę takie zawody uczą. Dziś o wiele więcej widzę, znam lepiej teren, a z tamtego stresa nie ma nawet śladu. Po starcie chyba sie jednak zagapiłem, bo chłopaki  wykręcili sie szybciej i  prą do przodu na Prilep jakby im ktoś  cos do dup nawkładał. Nie mam wysokości wiec mozolnie wykręcam sie i nawet  nie próbuje ich gonic. Jak zwykle zostałem sam i kilometr po kilometrze lecę do przodu w kierunku Prilepu. Na radiu słyszę tylko że Wujek leci nad jeziorka gdzie psy gryza po wylądowaniu. Miejsce w sumie nieciekawe bo w przypadku wtopy nie bardzo jest tam jak dojechać. Wiem, co szykuje. Chce oblecieć Prilep po górkach i  wydziergać  jakis ładny trójkąt. Ale nie ma tak łatwo. Może po godzinie pada tam kończąc dzien. Mi idzie jak krew z nosa. Uleciałem  z 10 km i robi sie nieciekawie. Czekam z zerkach dobre 20 minut. Po chwil dolatuje jakieś Enzo, ale gostek jest niecierpliwy i  po kilku kółkach wybiera własna droge, szkoda tylko, ze do gleby bo bylo by z kim choc chwile poleciec. Wreszcie mam podstawe. Daje ostrożnie do przodu. Przez radio słyszę  Piacha i kogoś  tam jeszcze że są nad Bitolą. Kurcze, ale harty. Ciekawe czy im sie przypadkiem miasta nie pomyliły, bo to ze 30 km dalej. Skoro tak, to ja tez zostawiam na trawersie Prilep i wale na Bitole wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Gdyby udało sie ją zrobić   i  jeszcze wrócić po górkach do Kruszeva to byłby ładny locik. Droga z wiatrem idzie bardzo szybko. Praktycznie podkręcam sie tyko od czasu do czasu a km same uciekają. Cos mi jednak nie gra. Chłopaki,  którzy mieli byc tam,  przez radio gadają że są niedaleko startu. Kurcze, znowu jestem sam. Wariant z powrotem po górkach w takim razie odpada. Nie bedę sie pchał  po miejscach bez dróg bo kto mnie zwiezie do Tesi na noc? Postanawiam  dolecieć do miasta. Sprawdzam odległość i koryguje plan na dzis :). Robie 50 km -  zawracam w kierunku stacji benzynowej na skrzyżowaniu dróg przed miastem.

 
No i 50 km wyszło - jak na pierwszy dzień całkiem mi sie to podoba :)


 Miejsce to jest charakterystyczne, bo w ubiegłym roku, tu właśnie były zbiorki z trasy. Wracam wiec te parę km pod wiatr ignorując napotkane bąble i  siadam obok stacji, może będzie zwózka. Na stacji nie ma jednak nikogo i na zwózkę przyjdzie mi czekać prawie 4 godziny, bo kurna......
Ala mam czas. W barze bardzo miły pan próbuje sie ze mną dogadać i ustalić co ma mi podać. Podobno zna kilka języków ale ze mną wcale mu tak łatwo nie idzie. W końcu pokazuje łyżkę i widelec, abym sobie wybrał czym chce jeść:). Można? Można. Wybieram łyżkę, i juz po ludzku, zamawiam piwo i kawę. (to potrafię) a gość przynosi mi super zupkę z mięskiem (cos jak nasza gulaszowa ale z większa ilością białka). Kurcze kończy mi sie wena na pisanie a Wujka jak nie ma tak nie ma - maja w du....e kolegę. I to ma byc Team??? Chyba sobie zamówię jeszcze jedno Skopsko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz