|
Lot na XCC |
|
Najtrudniej jest wstać z łóżka w wolny dzień, ale jak się już tego dokona to później "jest z górki". Za oknem mgła, na trawie szron i trzy stopnie poniżej zera to i spieszyć się nie ma do czego. Jest plan aby ruszyć na Mszanę - ma wiać północ. Rano jakoś nie ma chętnych, Ma jechać Misiek z Agusią na tandem, Relax, później jeszcze decyduje się Harcerz. Ruszam około 11, zgarniam w Dynowie Relaxa, potem Harcerza w Domaradzu i już jesteśmy na górce, a tam..... kupa znajomych grzeje się przy ogniu na którym ktoś pichci gulasz. (kurcze - ale ludzie mają pomysły). Dołem pomyka stadko jeleni prowadzonych przez okazałego samca z olbrzymim porożem. Widok niesamowity - coś pięknego, wprost "nieziemskiego". Harcerz jest już w połowie górki - widać ze nienalatany :) spieszy się coby mu warun nie uciekł. Dojeżdża Piach i idziemy na start. Jest dość słabo choć górą może być mocno bo chmury zasuwają jak meserszmity. Pierwszy startuje Piach, ale przeważony i nie na swojej szmacie topi i musi podchodzić jeszcze raz. Relax jest już w górze i zgłasza 200 m nad start. startuję za nim i po paru sekundach jestem już powyżej drzew. Nosi wszędzie i utrzymanie się w powietrzu nie stanowi żadnego problemu. Latam tak trochę bez sensu bo i pomysłu na to dzisiejsze latanie nie mam żadnego. Na przedpolu terma pozwala kręcić kominy dochodzące do 3 - 4 m/s. (na uśredniaczu).
|
Piachu mimo iż przeważony z trudem przebija się do przodu |
|
Masakra - jestem w szoku, przecież to prawie połowa października. Obok przelatuje Misiek z Kastą w tandemie, robią fotki ale jak sie potem okaże to nie fotki tylko filmy a i tak niewiele tego jest bo aparat........zamarzł :). Szydzą ze mnie bo ich tandem jest faktycznie niesamowicie szybki - aby utrzymać się z nimi muszę zdecydowanie depnąć "spida". Po godzinie jest mi już zimno - zgłaszam przez radio że kończę i idę do lądowania, tym bardziej, że Harcerz siadł gdzieś na końcu grani i chce żeby go przywieźć. Wychodzę na przedpole i kręcę pseudo spiralki żeby wytracić wysokość. Summit jak zwykle chodzi jak muł - to jednak nie jest skrzydło do wygłupów. Zephyr do takiej zabawy był o niebo lepszy. On sam kręcił jak sie go nie przytrzymało. Nad glebą trafiam komin - fajniutki - szkoda to odpuścić więc dokręcam do 1100 m npm. No cóż - nie pojadę po Harcerza, trzeba coś zrobić z tą wysokością. Po następnych kilkudziesięciu minutach "wymiękam" - jednak to nie lato i już jest zimno, szczególnie w górze. Po chwili siadam obok Relaksa. Składamy się i do domku - fajnie było, piękna terma na koniec, przepraszam - początek sezonu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz