Stare przysłowie mówi, że "z kim przystajesz takim się stajesz" i pewnie jest w tym trochę racji. Przynajmniej w moim przypadku jakoś tak to zadziałało. Od kilku lat koledzy z teamu w okresie zimy organizują ekspedycje paralotniowe do różnych ciekawych miejsc, a od trzech chyba już lat latają w styczniu do Kolumbii, do czego również próbowali mnie namówić.
Moje wrodzone lenistwo oraz strach, obawa przed wszystkim co nowe i inne, skutecznie pozwalały mi się jednak opierać tym namową. Zawsze coś stało na drodze - a to kasa, a to brak urlopu itp. Planując tegoroczny wyjazd uderzyli jednak w mój czuły punkt i Gosia namówiła na niego Tesię. No cóż - kobity rządzą :).
A więc pozamiatane - trzeba jechać, a tak poważnie to była to chyba jedyna szansa na taką wyprawę. Sam nigdy bym się nie zdecydował a gdyby nawet, to z pewnością zgubiłbym się już na pierwszym lotnisku. Dlatego jestem im niezmiernie wdzięczny, szczególnie Wujkowi, który ogarniał to wszystko, począwszy od biletów, zakwaterowania, transferów na i z lotnisk a skończywszy na dobrych radach gdzie i dlaczego należy lecieć (zresztą nie tylko, bo jak wszyscy wiedzą Wujek wie wszystko najlepiej a nawet jak nie to i tak ma rację :)). Ale po kolei....
NO TO LECIMY
Od lewej: W@cek, Bogdan Piachu, Jarek Prezes i Grzesiu. Zagubił się Kemot, Wujek i Tomski ale niedługo się znajdą |
Cena atrakcyjna ale wylot z Berlina - cóż, jakoś to będzie, kto się będzie martwił tym co ma być dopiero za prawie pół roku.
W Berlinie byliśmy trochę za wcześnie więc po nocy spędzonej w samochodzie każdy stara się odpoczywać jak może |
PODRÓŻ
Na podejściu do pasa w Amsterdamie |
mamy przesiadkę do Bogoty. Lotnisko w Amsterdamie robi wrażenie - nie mamy wiele czasu więc prawie biegiem przechodzimy na jego drugi koniec. Czekając nim otworzą bramki do wejścia patrzymy przez szybę jak obsługa ładuje do samolotu bagaże. Jest tego trochę - tak szacunkowo około 8 ton, ale wszystko to "fruwa" i widać ze nikt się tym nie przejmuje czy przypadkiem coś się nie uszkodzi, nie zniszczy itp.
Lecimy - 12 godzin i będziemy w Bogocie. Na osobistych monitorkach mogliśmy na bieżąco śledzić nie tylko pozycję samolotu, ale wysokość, prędkość itp. |
Wreszcie pojawia się jakaś panienka, która informuje nas, że nasze bagaże zostały w Amsterdamie!!! W sumie i tak dobrze że nie poleciały do Australii np. Kurna, kiedy patrzyłem jak oni to pakowali to czułem, że albo coś rozwalą albo zgubią. Zostawiamy na lotnisku adres gdzie będziemy mieszkać, nr telefonów i zestresowani na maksa jedziemy do Roldanillo. Podobno sprzęt doleci i nam go dowiozą. Następnego dnia okazuje się że Jarek w swoim bagażu zostawił włączonego satelitarnego spota i możemy faktycznie potwierdzić że bagaż jest w Amsterdamie. Ale po jakimś czasie mamy sygnał, że spot zalogował się w ..... Panamie!
Szok - KLM trafił co prawda w kontynent tyle, że z tysiąc kilometrów w bok.
Robiąc odprawę przez internet można wybrać sobie miejsce. My opanowaliśmy cały ogon samolotu. Trochę może bardziej tu rzuca ale za to jest bliżej do kuchni :) |
Na fotelu mimo rozłożenia nie da się spać - boli mnie kręgosłup i ogólnie jest do du... więc postanawiam za ostatnim rzędem foteli stworzyć sobie swoją "biznes klasę" . Biorę kocyk i poduszeczkę KLM-u i układam się wygodnie na podłodze. Nikomu to nie przeszkadza a wyspałem się 11 kilometrów nad ziemią (chyba nad morzem) jak nigdy.
Najbardziej bałem się powrotu z Berlina do domu. Gdy wreszcie dolecieliśmy było już mocno po południu a więc około 23 czasu do którego od dwóch tygodni się przyzwyczailiśmy. Droga mija jednak dość fajnie - prowadzimy z Wujkiem na zmianę i około 3-4 nad ranem jestem w domku. Można się jeszcze przespać chwilę po przecież na ósmą muszę być w pracy :).
WARUNKI DO LATANIA
Roldanillo to miasteczko położone na wysokości około 1200 m npm u stóp pasma górskiego oddzielającego wybrzeże oceanu od centrum kontynentu. Na wschód od niego rozciąga się szeroka na 20 - 30 km, płaska jak stół dolina ciągnąca się z północy na południe, przecięta wzdłuż rzeką Cauca. Wschodnia krawędź doliny ograniczona jest również górami. Warunki tu przypominają mi trochę Macedonię, z tym że tu jest raczej bezwietrznie przez większą część dnia.
Nasze orły narzucały takie tempo na starcie, że aby za nimi nadążyć trzeba było biegać. |
Tam najwyżej można wybrać pole do lądowania choć "wykrętki" z kilkunastu czy kilkudziesięciu metrów nad ziemią są na porządku dziennym. Bardzo pomagają w tym "latające kury" - czarne ptaszydła pojawiające się nie wiadomo skąd w dużej ilości jak tylko w okolicy odpali gdzieś terma. Są lepsze niż wario - wielokrotnie zdarzało mi się zostawiać swój komin i lecieć do "zaznaczonego" przez kury noszenia, zazwyczaj o wiele mocniejszego.
Zdarzało się nam startować "w chmurę" ale wystarczyło przelecieć kawałek na przedpole by wylecieć na czysty obszar. |
Raz nawet odwiedziły nas na starcie nasze kobiety i od razu jakieś dzieciaki chciały sobie z nimi strzelić fotkę :); |
KWATERA
Wujek w akcji czyli jajecznica z 24 jaj na śniadanie :) |
Ponieważ było nas zbyt wielu by zamieszkać na kwaterze którą Wujek zarezerwował dla nas, chłopaki wynajęli sobie pokój w hotelu w centrum miasta a Michał i Piotrek ze swoimi kobietami spali w hotelu kawałek od nas.
W hotelu dziewczyny mogły się poopalać na tarasie na dachu. |
Jak nie chciało się nam iść na śniadanie do baru Wujek albo dziewczyny potrafili wyczarować coś na miejscu. Po paru dniach doszliśmy z Tomskim do takiej wprawy w wyjadaniu pokarmu innym, że praktycznie nie musieliśmy robić zakupów a jedzenia ciągle było pod dostatkiem. Piwa zresztą też bo kiedyś pożyczyłem kilka dziewczynom więc do końca wyjazdu nieustannie mi go oddawały i nigdy się nie kończyło.
Nasz gospodarz z psem, który przez jakiś czas mieszkał z nami (pies nie gospodarz) Lepiej nam jednak było chyba bez niego. |
ZWÓZKI I WYWÓZKI
Komitet powitalny na polu trzciny cukrowej Nim zdążyłem poskładać skrzydło zorganizowali mi mototaxi :) |
Można i tak - a jak komuś niewygodnie to taryfa w przeliczeniu kosztowała 30 max 40 PLN Nas wyjazd autobusem kosztował mniej niż 10 PLN |
Paralotniarzy na start wywoziły różne wynalazki. Roldanillo to centrum paralotniarstwa i każdego poranka z rynku w góry wyjeżdżało co najmniej kilkanaście różnego rodzaju pojazdów. |
Można było też "załapać" się na ekotaxi |
Oko dyrektora - odcinek 5
Autobus zawoził nas praktycznie na sam start - a podejście to dosłownie kilka kroków.
Mototaxi - za 1000 - 1500 kolumbijskich pesos (2 zł) można było przejechać pół miasteczka. Korzystaliśmy z tego namiętnie np. po zakupach, po obiedzie a nawet po powrocie z przelotu. |
Trudno to sobie wyobrazić ale po wylądowaniu bardzo często "zwózka" podjeżdżała sama w postaci jakiegoś motocyklisty który za parę groszy (w przeliczeniu na nasze złotówki) proponował podwiezienie.
Wystarczyło dojść do drogi, nieważne czy szutrówka czy autostrada, pomachać ręką by zaraz ktoś się zatrzymał i podwiózł nas albo do miasteczka albo do miejsca gdzie mogliśmy złapać busa lub mototaxi do domu. Nie zdarzyło mi się by ktoś taki przyjął podziękowanie w formie kasy choć często kierowca nadrabiał parę kilometrów. Gdy raz wylądowałem na czyimś podwórku, gospodarz pomógł mi złożyć skrzydło i podwiózł kilka kilometrów, oczywiście o kasie nie mogło być nawet mowy. Do legendy przeszło opowiadanie Piacha którego spotkał na drodze gość jadący motorem razem z jakąś kobietą (może żoną?).
Gdy dowiedział się, że Piachu idzie do miasteczka, wysadził kobietę a wziął Piacha i zawiózł do cywilizacji. Nie wiem czym się kierował, może po prostu Piach był ładniejszy?
MOJE LATANIE
Pierwszy lot w Kolumbi - bez waria :) Ale i tak byłem zadowolony |
Do wyprawy do Kolumbi przygotowywałem się jak do żadnego wyjazdu do tej pory.
Przejrzałem i przeanalizowałem loty w tamtym miejscu, znałem na pamięć nazwy miasteczek, charakterystyczne punkty, przygotowałem sobie własne punktu do trójkątów FAI. Teoretycznie byłem gotowy do latania z tym, że jak to zazwyczaj bywa teoria nie chce pokrywać się z praktyka.
Przejrzałem i przeanalizowałem loty w tamtym miejscu, znałem na pamięć nazwy miasteczek, charakterystyczne punkty, przygotowałem sobie własne punktu do trójkątów FAI. Teoretycznie byłem gotowy do latania z tym, że jak to zazwyczaj bywa teoria nie chce pokrywać się z praktyka.
Zarzał - położone po wschodniej stronie doliny miasteczko było bardzo często punktem zwrotnym po osiągnięciu którego lecieliśmy "do domu" |
Sam początek bardzo nerwowy i stresujący - najpierw przepada mi dwa dni latania bo nie mam skrzydła i nie zanosiło się, że szybko go odzyskam (taksówka przywiozła nam zagubiony przez KLM bagaż o pierwszej w nocy dopiero na trzeci dzień). Gdy już mam wszystko i mogę zdobywać przestworza pada mi pożyczone przed samym wyjazdem wario (zachciwiłem się na nie bo było mniejsze i zajmowało mniej miejsca na kokpicie niż moje) po godzinie lotu. Nagle wydaje z siebie jakiś skowyt, po czym milknie na amen a wskazówka skacze od -5 do +5. Lecę jeszcze dwie godziny wykorzystując tylko wysokościomierz z GPS-a i asystenta kominów z LK. Idzie mi całkiem fajnie. Cisza bez pikawki pozwala bardziej się skupić i jakby lepiej czuć co dzieje się w powietrzu.
Pod tymi drzewami leżeli goście z kałachami Ale nie strzelali - może mieli ćwiczenia w strzelaniu ziemia -ziemia? |
Terma w tym dniu zachowuje się "książkowo", widząc wykoszone pole trzciny w zakolu rzeki lecę w jego kierunku i faktycznie stoi tu komin dodatkowo zaznaczony przez kilka krążących kur. Dolatuję do Zarzału - miasteczka po drugiej stronie doliny i postanawiam wracać do domu domykając niespełna 40 km trójkąt FAI. Jestem zadowolony, mimo że można było dużo więcej bo Wujek robi stówkę a chłopaki też ładnie polatali.
Komitet powitalny |
Kolejne dni idzie mi słabo, im bardziej się spinam tym gorzej. Co prawda pogoda nie jest zbyt rewelacyjna ale Wujek i Tomski dokładają kolejne setki (choć mają też i wtopy) więc widać ze można, że się da. Nie rozumiałem w czym tkwi problem - dziś z perspektywy czasu wydaje mi się ze po prostu za bardzo chciałem. Często podejmowałem decyzje sugerując się tym co robią inni, mimo że nie miałem np odpowiedniej wysokości. Nie potrafiłem też się skupić i zdarzało mi się wypaść z komina z którego inni się zabrali. Gdy wreszcie zacząłem latać "swoje" i znów robić to co można było w danym dniu zrobić wyjazd dobiegał powoli do końca.
Piacha też nie zastrzelili :) |
ROLDANILLO I OKOLICE
Basen, pusty o tej porze roku to najlepsze miejsce do relaksu po lataniu Mieliśmy go parę minut spacerkiem od domu. |
Okazuje się, że oprócz biesiadowania w różnych knajpkach co raczej przypada na godziny wieczorne możliwości nie ma za wiele choć nie opodal domu mieliśmy basen miejski, pusty o tej porze roku bo przecież jest zima i tylko 26 -30 st. C. Dla nas było jednak wystarczająco ciepło bo woda też była cieplutka.
Dziewczyny często zamawiały sobie busa do zwiedzania okolic. Tym razem trafiły na taki który odpalał tylko na pych. |
Roldanillo zaczyna żyć po zachodzie słońca co na tej szerokości geograficznej następuje dość szybko.
Na ulicach pojawiają się chmary skuterów, motocykli i wszelkiej maści pojazdów prowadzonych przez śliczne Kolumbijki.
Muszą być śliczne skoro w miasteczku wielkości Sanoka koledzy naliczyli kilkanaście klinik piękności.
Nieprawdą jest że skuter czy motocykl jest pojazdem dwu-osobowym. Tu jeżdżą trzy i czteroosobowe a widok całej rodziny z dziećmi na skuterze nie jest niczym niezwykłym.
Na ulicach pojawiają się chmary skuterów, motocykli i wszelkiej maści pojazdów prowadzonych przez śliczne Kolumbijki.
Nasze skarby na łonie przyrody :) |
Nieprawdą jest że skuter czy motocykl jest pojazdem dwu-osobowym. Tu jeżdżą trzy i czteroosobowe a widok całej rodziny z dziećmi na skuterze nie jest niczym niezwykłym.
Ten dzień poświęciliśmy właśnie na zwiedzanie - miał być park narodowy - wyszedł park rozrywki z kolejami górskimi, i atrakcjami typowymi dla tego typu miejsc.
W ogóle Kolumbia zafascynowała mnie bogactwem owoców, mimo że wiele z nich jest dostępne i u nas ale smak kupionego na ulicy i obranego maczetą przez sprzedawcę ananasa, mango czy papaja jest po prostu nieporównywalny z tym co mamy w kraju.
W większości barów można dostać tłoczone ze świeżych owoców soki których cena była porównywalna z ceną podłego piwa u nas. Co dzień poznawaliśmy nowe smaki (dziewczyny zawsze coś przyniosły co my z Tomskim mogliśmy spróbować) a i tak potrzeba by pewnie z miesiąca aby to wszystko ogarnąć.
Tak naprawdę dziewczyny zwiedziły i zobaczyły o wiele więcej niż my. Gdy znudziło się im leżenie na basenie, organizowały sobie wycieczki po okolicy. Prowodyrem była oczywiście Monika, która była już tu w latach poprzednich.
My mogliśmy tylko oglądać zdjęcia, podziwiać nasze żony i cieszyć się, że się nie nudziły bo chyba nie ma nic gorszego niż znudzona kobieta. Czasem wybierały się pochodzić po górkach, czasem jeździły rowerami, zresztą nie tylko one bo przejażdżki rowerem uskuteczniał też Prezes. Nie wiedziałem, że z niego taki kolarz. :)
Podsumowując: fajna ta Kolumbia, tylko dwa tygodnie to stanowczo za mało żeby polatać do syta oraz coś więcej zobaczyć, a możliwości jest bardzo, bardzo dużo. To olbrzymi kraj i bardzo fajnie wykombinował sobie Tomski z Moniką (Michał z Magdą i Piotrek z Krysią również) którzy z Cali za coś około 100$ polecieli sobie jeszcze na parę dni samolotem do Kartageny poopalać się nad oceanem.
Gdy wysiadłem z samolotu w Cali zmęczony na maksa podróżą, zestresowany tym, że moje skrzydło dzięki jakimś dupkom z KLM-u lata gdzieś beze mnie po świecie, pomyślałem, że jestem tu po raz pierwszy i ostatni. Obecnie patrzę na to zupełnie inaczej, powiem tak: gdy będę miał okazję polecieć tam raz jeszcze na pewno z chęcią to powtórzę. Oczywiście we wszystkich takich wyprawach bardzo ważne a może nawet najważniejsze nie jest to gdzie się jedzie ale z kim się jedzie. Skład jaki był w tym roku był dla mnie fenomenalny. Dzięki dla Wujka za całokształt Prezesowi i reszcie teamu za wspólne latanie. Pozdrowienia dla wszystkich dziewczynek, bez Was ta wyprawa była by jak Wujkowa jajecznica bez pomidorów, cebulki, i pieczarek.
My mogliśmy tylko oglądać zdjęcia, podziwiać nasze żony i cieszyć się, że się nie nudziły bo chyba nie ma nic gorszego niż znudzona kobieta. Czasem wybierały się pochodzić po górkach, czasem jeździły rowerami, zresztą nie tylko one bo przejażdżki rowerem uskuteczniał też Prezes. Nie wiedziałem, że z niego taki kolarz. :)
Podsumowując: fajna ta Kolumbia, tylko dwa tygodnie to stanowczo za mało żeby polatać do syta oraz coś więcej zobaczyć, a możliwości jest bardzo, bardzo dużo. To olbrzymi kraj i bardzo fajnie wykombinował sobie Tomski z Moniką (Michał z Magdą i Piotrek z Krysią również) którzy z Cali za coś około 100$ polecieli sobie jeszcze na parę dni samolotem do Kartageny poopalać się nad oceanem.
Jeden dzień spędziliśmy w parku rozrywki w którym jedną z atrakcji była taka kolejka. Niektórzy wymiękli - inni mieli kłopot z chodzeniem :) |
Teraz już tylko zostało czekać do wiosny - może znowu uda się zmontować jakiś teamowy wyjazd.
A tak na marginesie - latanie ma zawsze swój smak, ale latanie na takim wyjeździe ma smak którego nie da się z niczym porównać. Dlatego panowie - weźmy się i jedzmy gdzieś, gdziekolwiek. Chałupy jeszcze zdążymy wyremontować:).
ps.A tak na marginesie - latanie ma zawsze swój smak, ale latanie na takim wyjeździe ma smak którego nie da się z niczym porównać. Dlatego panowie - weźmy się i jedzmy gdzieś, gdziekolwiek. Chałupy jeszcze zdążymy wyremontować:).
Relacja z wyjazdu kręcona na bieżąco przez Jarka
Pięć minut oczami Tomskiego
ps.2
Nie potrafię tego ogarnąć inaczej - nie potrafię oddać klimatu, opisać wszystkiego bo wyszłaby z tego powieść której i tak nikt by nie dał rady przeczytać, dlatego proszę o komentarze. Każdy z Was widział to pewnie trochę inaczej