Odwiedzili mnie :)

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wiosna - cieplejszy wieje wiatr.....

Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mnie sponiewierało
na starcie.
Ps. Fotka zakoszona z galerii Speca :)
Wiosna, znów nam ubyło lat. Ten kto to pisał chyba nie bardzo wiedział co pisze. Mi tam nic nie ubyło a wprost przeciwnie. Nic mi się nie chce, zupełnie nic, no może  poza spaniem. :)
Ale skoro padło hasło, że jedziemy, to zwlokłem się w łóżeczka, wrzuciłem sprzęt do autka i w drogę. Oczywiście wszystko co możliwe miałem rozładowane bo.... wcześniej nie chciało mi się sprawdzić, więc ładuje co się da. Zbiórkę jak zwykle mamy przed Niebylcem i stamtąd zgarnia mnie Jarek z Piotrusiem.  Docelowo jedziemy na Mszanę ale po drodze wstępujemy na Działy. Chłopaki już latają, jedni wyżej inni niżej ale latają w lewo i na prawo. Szpeje sie powoli (bo mi sie nie chce) gdy dojeżdża Piach. Był wcześniej już  na Mszanie ale podobno tam jest zakitowane i bardzo mocno wieje więc przyjechał tu i marudzi. Sieje defetyzm i w końcu namawia nas na wyjazd na Mszane. Pakujemy sie i już po godzince jesteśmy na miejscu. Na starcie siedzą goście poukrywani za autami bo wieje jak sto ..... a na dodatek pełny zakit. Nawet nie wychodzę z auta (bo mi sie nie chce) . Po paru minutach chłopaki postanawiają jednak ze wrócimy na Działy. Jest dobrze - kolejna godzinka z głowy. Po powrocie na Działy okazuje się ze nikt nie lata bo rozwiało sie na dobre (w porywach daje do 10 m/s) Czekamy, czekamy, czekamy ..........
Nie odzywam sie licząc, że warun minie i pojedziemy do domku bo "latać też mi sie dzisiaj nie chce".
Ale w końcu Piach nie wytrzymuje i startuje. Jest dobrze :)  Oczywiście jak zwykle przegapiliśmy troche warun. Szpeje sie kolejny raz a w tym czasie startuje paru pilotów, Lata już Czaban, Piotrek Jarek i kilku innych. Zchodzę dość nisko bo wiatr jakby znowu sie nasilił, podnosze skrzydło i .....momentalnie jade na wstecznym tak,  że ledwo łapie mnie Michał (ten co ma tą ładną dziewczynę).
Moja świeżo wyczyszczona uprząż poszła sie .......
Szlak z chmur ciągnął sie na wiele km
tak że mozna było spokojnie lecieć pod wiatr.
Chyba nawet mnie tam widać :)
ps. To też zakosiłem z galerii Speca
Startuje kolejny raz i znów to samo - kurcze wstyd mnie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio tak mną poturało na starcie a najgorsze jest to, ze panienki patrzą. W końcu jednak wiatr siada i udaje mi sie postawić jako tako to skrzydło. Odpalam i ledwo przechodzę między drzewami z przodu. Dusi jak diabli i przez moment boje sie, że siąde na tych drzewach. Jednak coś dmuchnęło i centymetr po centymetrze idę do góry. Dwa halsy i już mam bezpieczną wysokość. Duszenie było przed kominem który wszedł od przodu. Staram się robić wysokość, gdzieś parę stówek wyżej wisi Jarek usiłując przebić się do przodu. Od lewej strony widzę wybudowaną autostradę z chmur. Dochodzę bliżej Jarka. Lecę teraz na przedpole przebijając się bez spida z prędkością 10, 15 km/h cały czas w noszeniu. Trwa to ładnych parę minut i cały czas mam do góry. Na 900 m z km czy dwa od startu zaczynam kręcić jakiś mocniejszy kominek. Nim wrócę z nim nad startowisko mam już z 1600 m. Fajnie - Chłopaki co prawda już odlecieli chwilę temu ale dziś akurat mi to nie przeszkadza. Mam plan dolecieć do domku :). Kilka chwil lecę wzdłuż szlaku z chmur praktycznie nic nie robiąc - takie latanie jak z napędem.
Przed Lutczą muszę go jednak zostawić ponieważ lot pod nim wiedzie wprost w rzeszowski CTR. Problem w tym, że z boku jest zupełnie niebiesko - nie ma nic. Pierwsze chmurki są dość daleko, boje się, że mogą być za daleko. Mijam Lutczę, wychodzę nad nasłonecznione zbocza po jej wschodniej stronie i ciągle jadę w dół. Kominek łapie na zawietrznej. W zasadzie to liczyłem na niego, tam  musi sie tam coś oderwać. Znowu wychodzę na 1600 m. Zostawiam nie dokręcony komin bo moje LK pokazuje mi już prawie dolot do domu a jestem pod TMA. Jeszcze tylko siedmiomilowy las i jestem nad domkiem. Zawsze chciałem to zrobić i jakoś nigdy mi sie nie udawało, tak więc jestem uchachany po same pachy :). Odległość co prawda żadna ale...... kolejny  cel zaliczony. Mam jeszcze parę stówek wysokości (po drodze coś tam sobie podkręciłem).
Bliżej domu wylądować już się nie dało :).
Nad sobą mam szlaczek chmurek z którymi pewnie doleciałbym  spokojnie jeszcze z kilkanaście a może i więcej kilometrów, tym bardziej, że odbija on bardziej na wschód więc pewnie dało by się ominąć z nim CTR Rzeszów.
Ale po co? Tym bardziej, że widzę na podwórkach sąsiadów :). Jak polecę dalej to skąd będą wiedzieli ze to ja? Cały lansik pójdzie się paść. :)
 Kilka efektownych kółeczek w spiralce i podchodzę do lądowania. Siadam przy samym ogrodzeniu tak, że skrzydełko przelatuje mi przez płot. I tak kurna właśnie chciałem!!! Taki typ przelotów najbardziej mi sie podoba jak nie trzeba się nigdzie zwozić a za to można wypić browarka i kawusie na własnych śmieciach. Napisałbym coś jeszcze ale "już mi się nie chce" :)

ps.  Piachu - też cię  lubię :)