Odwiedzili mnie :)

sobota, 24 marca 2012

Drugi dzień wiosny, czyli im krótszy lot tym dłuższy opis :)

Pierwszy zając po wtopie :)
a my pomalutku do góry
Sześć miesięcy od ostatniego normalnego latania, przerywane tylko od czasu do czasu jakimś żaglem, to wystarczająco dużo czasu by poczuć dreszcze na samą myśl, że może wreszcie słoneczko obudzi jakąś termikę i będzie można poszybować pod chmurki. Dzień przed wyjazdem, jak zwykle "rutynowa napinka" i gdybanie gdzie będzie lepiej. Ponieważ Misiek pracuje do 10 odpuszczamy Słubicę, na którą wybiera się gromadka ludzi od nas i wraz z Relaxem ruszamy na Chełm koło Grybowa. Jedziemy jakoś bez entuzjazmu. Na miejscu okazuje się, że na startowisku tłum. Jest też Witia, Tomski i reszta która miała jechać na Słowację.
Wieje zupełnie z boku, tak więc zastanawiamy się czy w ogóle wychodzić na górę. Startują pierwsze zające by po chwili paść na dole. Komuś jednak udaję się utrzymać w powietrzy co u Miśka wywołuje gwałtowny wzrost adrenaliny skutkujący tym iż prawie wybiega do góry. My z Relaxem, potrzebujemy o wiele więcej czasu - niestety.
Na startowisku "ludziów jak mrówków" - połowy nie znam nawet z widzenia. Nie ma jednak tłoku, startują Tomski, Sławek Witia i inni. Wyżej lub niżej wiszą więc nie jest źle - da sie polatać. 
Misiek w pełnej krasie :)
Klimkówka

Misiek pomaga rozłożyć mi skrzydło. Czekam aż komin wyprostuje wiatr w przecince i startuję. Start nie jest jakiś tam "dramatyczny" ale trzeba uważać - wieje bardzo z boku i trzeba błyskawicznie i zdecydowanie reagować by nie skończyć w gałęziach rosnących obok świerków. Jak się później okazało nie wszystkim się udaje. Około dwóch godzin po moim starcie jeden z pilotów prawdopodobnie przereagował, zafundował sobie negatywkę, która kończy się uderzeniem w stok. Obrażenia są bardzo poważne i śmigłowiec zabiera go do szpitala.
W powietrzu jest bardzo spokojnie - wiosenna termika trochę niemrawa budzi się powoli wynosząc nas niewiele ponad grań. 
Ślepa uliczka :)
Z biegiem czasu udaje mi sie jednak wyjść coraz wyżej. Pilnuję wysokości, bo poniżej nad górką kręci się kilkanaście glajtów, a niektórzy piloci latają tak jakby byli sami w powietrzu.  Nie brakuje "artystów" kręcących odwrotnie albo przelatujących przez środek komina tak by skutecznie wypierdzielić z niego pozostałych.
Z rozległym kominem wykręcam coś z 1600 m, ale znosi mnie on w kierunku Klimkówki. Postanawiam nie wracać tym bardziej, przed zalewem kręci się Tomski z Krzyśkiem (Czabanem).
Lecę za nimi ale kto nadąży za Tomskim? :). Obieram trochę inną trasę - Tomski leci bardziej na północ usiłując znaleźć coś na zawietrznej pasma Magury Małostowskiej. Walczy dzielnie ale krótko.
Lecąc po górkach obok zalewu dochodzę go Ujścia Gorlickiego (ma takie charakterystyczne rondo) gdzie dogania mnie Krzysiek. Wykręcamy się co nieco i razem lecimy dalej po grani praktycznie bez straty wysokości parę ładnych kilometrów. Pakujemy sie jednak w pułapkę. Dolina zamknięta jest jak ślepa ulica zboczem porośniętym lasem a my nie mamy już wysokości. Rozglądam sie za lądowiskiem gdzieś przy drodze - problem w tym ze tu drogi żadnej nie ma - ot taka czarna du..a. Wychodziłem już praktycznie z kokona gdy zapikało mi wario - od łąki coś się oderwało. 
Zakładam natychmiast i delikatnie idę do góry. Dochodzi do mnie Krzysiek - kręci jednak chyba zbyt szeroko bo po każdym kółku zostaje troszeczkę niżej. W końcu komin sie urywa - ja wyjeżdżam i mijam bez problemu grań - Krzysiek niestety zostaje i kończy lot. Znowu  parę kilometrów po grani i pod nogami mam Zborov. Nie zauważyłem,  że to już Słowacja :) Dzień powoli sie kończy - napotkane noszenia praktycznie pozwalają tylko na utrzymanie wysokości i z minuty na minutę jestem coraz bliżej ziemi.

Dolatuję do Bardejowa i tu kończę. Zawsze sobie obiecałem, że zobaczę tu starówkę a nigdy nie było czasu :).  Teraz też mi sie to nie za bardzo udaje bo Misiek z Relaxem są bardzo szybko. Misiek który wystartował chyba z godzinę po mnie doleciał do przejścia granicznego w Koniecznej, więc zwózka tym razem była prosta i "po drodze" do domu.